"Jesień jak chroniczna choroba. Codzienna amputacja. i nagle chirurg obraca uważną i surową twarz; słoneczna nadzieja napełnia las, łąkę i ogród. A dzieje się tak tylko po to, żeby mały, najmniejszy, ledwo widoczny pajączek mógł wykonać swoje zadanie rozciągając w powietrzu gruzłowate smugi białych nici. Jednak myliłby się ten, kto wyprowadzałby stąd zbyt daleko idące wnioski." Julia Hartwig

Nie lubię myśleć o jesieni jak o chorobie, raczej o chwili wytchnienia...
OdpowiedzUsuńTaaak, coś w tym jest...
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej przekonuję się do jesieni, to też dobra pora roku szczególnie dla refleksji niekoniecznie dołujących...
OdpowiedzUsuńDla mnie jesień to taka wskazówka żeby się zatrzymać albo przynajmniej zwolnić...
OdpowiedzUsuńLubię jesień, nawet tą z szarugami i błotkiem. Jest potrzebna. Wieczne lato by się znudziło :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że natura w rzeczywistości bardziej troszczy się o tego pajączka, podczas gdy człowiek, w swoim zadufaniu, koncentruje się jedynie na sobie. Całe to piękno dzieje się nie dla nas i dobrze mieć tego świadomość.
OdpowiedzUsuńM
Jesień mnie dopadła chorobą, więc zgadzam się oj zgadzam. Jakby cała nadzieja świata mieściła się w ruchu jednego pajączka, krucha, chwilowa, a jednak wystarczająca, by nie zwątpić.
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak.🙂
UsuńM