niedziela, 25 lipca 2021

To i owo.

 Dopadło mnie nieplanowane malowanie pokoi, z czym wiąże się utrata dostępu do komputera (oddałam go osobie bardziej potrzebującej), ale uległam namowom syna i pędzel poszedł w ruch. Na szczęście nie ja nim machałam, ale dziecię:) Ja oddałam się całkowicie boleściom kręgosłupa. Dopiero od 4 dni jest na tyle lepiej, że mogę bardziej optymistycznie patrzeć na ten świat. Dopadła nas też nieplanowana wycinka drzew w starszym lesie. Sąsiad zażyczył sobie, aby żadna z gałęzi nie wystawała za miedzę. Praca była bardzo smutna i ciężko na sercu jest mi ciągle. Ludzka głupota nie ma granic i wcale mnie nie dziwi wszystko to, co dzieje się z klimatem i pogodą na naszej Ziemi.

I tak tylko pozwoliłam sobie na jeden niedaleki wyjazd z córką i chodzenie od ławeczki do ławeczki:)





 
Wieża widokowa w Woli Uhruskiej.



Starorzecze Bugu i kaczki dwie:)



Domowe widoki:)


 Nastał czas cynii.


Ostatni maczek, ale za to jaki piękny.







Pierwsze malwy.




Dzikość.

 
Kosmosy mają coś takiego w sobie, że człowiekowi na ich widok lżej na duszy:)




 Moja omyłka przy siewie. Za karę mam nadmiar.:)


Całkiem dobry rok na pomidory.


Tych maleństw wysiedzonych przez bardzo agresywną kwokę jest pięć. Wszystkie są bardzo urocze i mam nadzieję, że charakteru po mamusi nie odziedziczą:)


Lędźwian już wyrwałam i muszę znaleźć sposób na jego młockę, bo łuskać to ja go nie będę.


Przeszłość.
Z lewej mięśniak z kwiatkiem:):)